Trwałe podkręcenie rzęs u kosmetyczki (trwała na rzęsach)
Przyznam Wam się, że do tego tematu zbieram się już chyba drugi miesiąc. W tak zwanym „międzyczasie” zdążyłam powtórzyć trwałą na rzęsach drugi raz – to tylko potwierdziło moje pierwotne odczucia co do tego zabiegu… ale od początku.
Co to jest trwała ondulacja?
Według słów Cioci Wikipedii:
Trwała ondulacja (fr.ondulation – falowanie) – zabieg fryzjerski polegający na zmianie struktury włosa środkami chemicznymi i nadaniu mu nowego kształtu za pomocą wałków. Trwała ondulacja składa się zwykle z trzech etapów:
- nawinięcia włosów na wałki i nawilżenie płynem ondulacyjnym,
- spłukanie włosów,
- zastosowanie płynu utrwalającego.
Niby nic nadzwyczajnego. Z tej definicji można wyciągnąć prosty wniosek – jest to zabieg chemiczny, który jest dla struktury włosa nieodwracalny, chyba, że włosy zetniemy i odrosną nam nowe.
Tak samo sprawa ma się w przypadku rzęs, więc trzeba się zastanowić dwa razy. Proponowałabym nawet trzy, bo włosy zawsze można ukryć pod czapką, bądz spiąć, a rzęs już nie.
Jak wygląda zabieg trwałej ondulacji rzęs?
Cały proces, według którego wykonywana jest trwała ondulacja na rzęsach, przypomina w odczuciach wykonywanie henny – zabieg wykonywany jest na leżąco i od koniec zazwyczaj szczypie 😉 Kroki są takie same, jak podczas trwałej fryzjerskiej – czyli najpierw nakłada się płyn niszczący dotychczasową strukturę włosa, póniej się go zmywa, a na koniec nakłada się utrwalacz, pomagający rzęsom „zapamiętać” ich nowy kształt.
Procedura wydaje się być prosta, co prawda samodzielne wykonanie tego zabiegu graniczy z cudem (bo oczy trzeba mieć zamknięte), jednak nie trzeba być wybitnym specem, by wykonać ten zabieg komuś.
[info]W zasadzie to trochę tak, jakbyśmy podkręciły rzęsy zalotką, a pózniej spryskały jakimś cudownym środkiem, który je utrwali na przysłowiowy „amen” w pacierzu. Niby super. Zwłaszcza dla osób o długich, naturalnie prostych rzęsach (patrz – ja). Jest jedno „ale”.[/info]
O jakie „ale” chodzi? Niestety, przekonałam się już dwukrotnie, że albo ten zabieg jest wybitnie trudny do wykonania prawidłowo, albo moje rzęsy są wybitnie niepokorne, albo – bez obrażania nikogo, miałam pecha i dwukrotnie trafiłam na niekompetentne kosmetyczki.
Za pierwszym razem moje rzęsy były tak powyginane na końcach, że musiałam same końcóweczki poobcinać, bo po wytuszowaniu wyglądały fatalnie. Śmiem twierdzić, że (za przeproszeniem) włosy łonowe układają się logiczniej, niż moje biedne końcówki rzęs. Na zdjęciach na Snobkę wyglądało to mało atrakcyjnie, więc niewiele myśląc końcówki obcięłam.
[highlight bg=”#f0c9e9″ color=”#000000″]Na szczęście odrosły.[/highlight]
Drugim minusem, który zauważyłam po pierwszej trwałej, było nienaturalne podkręcenie, a właściwie jego nierównomierność. U nasady, przy powiece były nadal proste i szły w dół, a same końcówki były skrajnie zwinięte – prawie że w rulonik.
Dwa miesiące czekałam, aż mi wypadną i odrosną nowe (cykl życia rzęsy to ok 6 tygodni, u mnie dłużej, do 8).
Obiecałam sobie wówczas, że następnym razem zapowiem Pani kosmetyczce, że końcówki mają być równiutkie, a podkręcenie ma się zaczynać u nasady. Zaznaczyłam wyranie, ze same końcówki mogą już w ogóle nei być podkręcone, niech mi je tylko uniesie u nasady.
Oczywiście kosmetyczka przytaknęła, zdążyła też wyśmiać swoją poprzedniczkę, która tak nieudolnie podkręciła moje końcówki.
Nastąpił zabieg…
Już na samym początku poczułam niepokój, gdyż zamiast użyć wałeczka „L”, jak poprzednio, Pani kosmetyczka sięgnęła po rozmiar „M”. Ja sobie to wyobrażałam tak, że im mniejszy wałek, tym ciaśniejszy będzie skręt – tak jak z włosami. Chciałam luzny skręt, więc troszkę się wystraszyłam. Zapewniła jednak, że wie co robi. No cóż… nie wiedziała!!
Po zakończonym zabiegu moje rzęsy, zwłaszcza na prawym oku, zaczęły się podwijać w stronę powieki, zupełnie nienaturalnie. Skręt był bardzo ciasny. Nie dość, że skróciło to optycznie moje długie rzęsy, to jeszcze spowodowało, że zaczęły się nieznośnie plątać. Pomalowanie rzęs sprawia, że tusz niemiłosiernie odbija się na łuku brwi.
Czy warto wykonywać zabieg trwałej ondulacji rzęs?
Podsumowując – przez najbliższe 2 miesiące będę się wściekać, próbując pomalować rzęsy.
Jest oczywiście jakiś plus tego zabiegu – po wykonaniu henny nie trzeba w ogóle tuszować rzęs, bo są one całkiem ładnie widoczne. Nie jestem jednak do końca przekonana, czy o to chodzi osobom poddającym się zabiegowi trwałej ondulacji rzęs.
Reasumując, moim zdaniem nie warto tego zabiegu wykonywać. Osobiście jestem niezadowolona z efektów. Przypuszczalnie moje negatywne nastawienie potęguje fakt, że mam specyficzną pracę – wykonuję zdjęcia makijażu krok po kroku, w skali makro, z uwidocznieniem każdej niedoskonałości na oczach. Rzęsy są jednym z odwiecznych mankamentów w tego typu fotografii, dlatego tak wiele dziewczyn dokleja sztuczne rzęsy do zdjęć.
Po wykonaniu trwałej nie mam nawet jak doklejać pasków z rzęsami, bo mam nienaturalny skręt własnych rzęs, co powoduje, że doklejone rzęsy nie scalają się z moimi, tylko się kładą na końcówkach. Wygląda to nieładnie. Cóż… próbowałam. Chciałam się przekonać. Nie podoba mi się i mam ku takiej opinii argumenty.
Nie chcę nikomu robić antyreklamy, zależy mi tylko, by przybliżyć Wam temat tego rodzaju zabiegu. Mam nadzieję, że moja recenzja rozjaśniła Wam go co nieco i pomogła podjąć decyzję.
Pozdrawiam i dziękuję za uwagę! 🙂